...wyruszam o świcie. Na ulicach jeszcze pusto i cicho. W kraju miliarda 350 milionów mieszkańców, dziwnie to wygląda, nie do takiego widoku me oczy są przyzwyczajone. Z dala tylko dobiegaja odgłosy klaksonów aut i hamulców skuterów. Plecaki i na kółkach torba zapakowana, taksówka zawozi cały dobytek na nowy dworzec autobusowy. Trochę żal mi dawnego dworca, był bliski hoteliku, coś w starym stylu zaginięło. Przez sentyment odwiedzam go i w tym roku, ale niestety nie odjeżdzam z jego peronu.
Władze miasta postanowiły w 2010 roku oddać do eksloatacji nowy i większy dworzec, który umożliwia szybszy wyjazd z miasta. Wiadomo Chiny rozwijają się, coraz więcej Chińczyków ma samochody, coraz większe korki stają się uciążliwe, wyjazd z miasta jest więc niemałą gimnastyką.
Bilety kupione dzień przed wyjazdem, śniadanie zjedzone no i w drogę, 6 godzin wśród wijących się dróg. Tym autobusem jadą tylko tubylcy, kolorowo ubrane dziewczyny z miejszości narodowych, dzieci niebywale spokojne i grzeczne, młodzi chłopcy. Dowiaduję się, że wracają do rodzinego domu, pracowali przez 4 miesiące w Gui Lin przy na budowie. Starsza kobieta o bardzo pomarszczonej twarzy i spracowanych rękach częstuje nas orzechami, trochę zakłoptani, nie wiedząc jak je mamy rozgryść, dziękujemy i chowamy je do torby ‘’na potem’’.
Autobus zatrzymuje się w Long Sheng blisko od granicy z sąsiednią prowincją jaką jest Gui Zhou. W tutejszych okolicach zadomowili się Dong, Zhuang, Yao i Miao, niedaleko stąd rozciągają sie tarasowe pola ryżowe zwane ‘’Tarasami Grzbietu Smoka’’, o każdej porze roku maja specyficzną barwę, wiosną w kolorze soczystej zieleni, latem są ciemno-zielone, jesienią złote, a zimą srebrnie oszronione.
Autobus mknie bardzo szybko po tych krętych drogach, zawsze imponują mi kierowcy znakomicie znający swój fach. Chiński kodeks drogowy jest magią trudną do zrozumienia dla zwykłego zachodniego śmiertelnika.
Po drodze, w południe zatrzymujemy się na obiad w przydrożnej karczmie za jedyne 10 yuanów, dla Chińczyka jedzenie jest obowiązkowym rytuałem, je się rano, w południe i wieczorem oraz dodatkowo w czasie drogi skubie pestki słonecznikowe i dyniowe. Tą drogą jeździmy od lat, a ściślej mówiąc od sześciu. Od tego czasu karczma się zmieniła, początkowo była to tylko przydrożna kuchnia serwująca ciepły ryż, tzw. ''herbaciane jajka'' (gotowane w herbacie, soli i w anyżku) i słodkie napoje, obok kibelek o wątpliwej higienie. A dzisiaj, nowe stoły na tarasie, obok kuchnia, dodatkowa salka gdzie można sobie spocząć, no i nowe murowane W.C.
Dawniej ta podróż trwała dużo dłużej (8 godzin), z powodu budowy nowego mostu i nowej asfaltowej drogi. Autobus zatrzymywał się przed drewnianym mostem, przez który ciężkie pojazdy nie mogły przejeżdzać. Tutejsza ludność Miao pomagając, za opłatą przewoziła bagaże na drewnianych taczkach po starym moście na drugi brzeg rzeki, tam już czekał następny autobus wyruszający po kilku minutach w dalszą drogę. Od dwóch lat nowy, solidny most prosperuje i podróż stała się mniej uciążliwa, bardziej szersza asfaltowana droga przybrała również nową szatę. Początkowo dojeżdzaliśmy do Cong Jiang, potem profesor Shi powiedział nam, że szybciej jest wysiąść na Che Zhai i stąd popłynąć barką za 1 yuana od osoby na drugi brzeg rzeki. I tak też czynimy...
... pakujemy nasze bagaże na motory i jedziemy do Xi Shan. Tutaj już jesteśmy u siebie, wszak od lat przyjeżdzamy i wiele osób nas zna, czujemy się jak u siebie w domu...
zdjęcia:
* część IV