Po prawie 20 godzinnej podróży zaszywam sie na dwa dni w uroczym zakątku jakim jest Gui Lin. Co roku tutaj jestem przejazdem... Gui Lin jest położony nad brzegiem rzeki Lijiang płynącej w północno-wschodniej części prowincji Guangxi. Jest to jedno z piękniejszych miast w Chinach.
Jego krasyczne malownicze wzgórza widać w całym mieście, jaskinie są atrakcją dla turystów, a łagodna rzeka ofiarowuje im spływy.Mawia się, że krajobraz w Guilin jest piękny o każdej porze roku, a najpiękniejszy wiosną kiedy pachnące drzewa Osmanthus fragrans są ukwiecione.
Jest już późny wieczór. Samolot lecący z Pekinu, nie był bezpośredni, miał lądowanie w Xian, gdzie wysiadło i wsiadło sporo turystów. Wiadomo dwa atrakcyjne miasta do zwiedzania przyciagają tłumy.
Do mojego małego hoteliku, gdzie zawsze zatrzymuję się w tym samym pokoju nr 9115na pierwszym piętrze (po naszemu) a w/g chińskiego zwyczaju na drugim docieram przy ponad 30°C temperaturze. Hotelik położony jest na rzeką Lijiang, w cichej dzielnicy. Zasypiam bez problemu, w środku nocy budzi mnie "tuptanie" i odgłosy buszujących szczurów. W starych domach jest to codziennością jest ich tutaj mnogo, nikogo ten fakt nie dziwi, więc i ja się tym nie przejmuję.
Rano – mimo różnicy czasu (6 godzin do przodu), wstaję właściwie bez wielkiego zmęczenia, czekają mnie drobne sprawy do załatwienia. Jest słoneczna, upalna niedziela... Qian Ai zwana z "angielska Alice", młoda córka właścicieli serdecznie nas wita. Nie widzieliśmy się od zeszłego roku, tradycyjnie, wspólnie wypijamy herbatę. Następnie z przyjemnością wyruszamy "na miasto", na śniadanie zatrzymuję się u muzułmańskiego szefa, specjalisty "rozciągającego makaronu w jagnięcym bulionie z jarzynami".
Przyjachał tutaj z żoną z Lanzhou, stolicy prowincji Gansu, ma 4 córki.
Potem bank - wymiana pieniędzy, zakup biletu autobusowego na następny dzień do Xishan położonego w sąsiedniej prowincji Guizhou, drobne niezbędne zakupy, kilka prezentów dla przyjaciół i włóczęga po starych kątach.
Po obiedzie robię sobie małą drzemkę, a wieczorem wyruszam w stronę nocnego targu, tak przywykło się zwać sklepy i sklepiki, małe uliczne knajpki i restauracyjki podświetlane lampkami i neonami czynne do późnych godzin wieczornych lub jak kto woli niemal że do świtu. I tak mija mój pierwszy dzień w Chinach.
Jutro muszę wstać wcześnie, czeka mnie 6 godzinna podróż miejscowym autobusem, nie zwlekam więc, mam spotkanie z Morfeuszem.
zdjęcia:
* część III